- sobota, 21, lipiec 2018
Eurodolar i wielka polityka
W kończącym się tygodniu (czy też w zakończonym już tygodniu roboczym) było parę wydarzeń, które można uznać za istotne czy to dla rynku walutowego, czy to dla gospodarki światowej, czy wreszcie - dla wielkiej polityki w długim terminie.
Pierwsza kwestia to oczywiście spotkanie Trumpa z Putinem w Helsinkach. Mainstreamowa interpretacja jest taka, że amerykański prezydent dał się ograć zimnemu szachmistrzowi z Moskwy, Ameryka przegrała partię, "wolny świat" został ośmieszony itd. To jednak powierzchowne widzenie spraw, zresztą szybko pojawiły się głosy dostrzegające w tym wszystkim coś więcej. Przede wszystkim, tak do końca nie wiemy, o czym na osobności rozmawiali Trump i Putin. Wydaje się natomiast, że ze strony amerykańskiego prezydenta, mimo ewentualnych błędów i niezręczności (jak odbieranie powagi własnym służbom specjalnym), było w tym wyrachowanie. Bez żartów: tak jak Reagan był sprawnym politykiem, prezentującym, gdy było to użyteczne, wizerunek aktora z westernu, tak i Trump jest doświadczonym, potrafiącym kalkukować przedsiębiorcą, a nie poczciwym redneckiem-głuptaskiem z prowincji, gotowym sprzedać pole roponośne za flaszkę samogonu i garść świecidełek.
Na przykład w nadchodzącej epoce główną konkurencją dla USA będą Chiny - i Trump gotów jest zawrzeć pewne kompromisy, by mieć jako taką gwarancję, że Rosja będzie czy to po jego stronie, czy też nie do końca po tej drugiej. Swoją drogą, sekretarz skarbu, p. Mnuchin, zaznaczył, że USA monitorują dokładnie sytuację juana, doszukując się sygnałów manipulacji, z powodu których wartość chińskiej waluty miałaby być sztucznie zaniżana na niekorzyść gospodarki Stanów.
Trump może np. częściowo odpuścić sobie sprawę Syrii, tj. w miejsce mesjanizmu demokracji postawić zgodę na dalsze rządy Baszara al-Asada. Nie będzie także wojował za Ukrainę i prawdopodobnie w praktyce, jeśli nie formalnie, uzna prawa Rosjan do Krymu. Chce też rozmawiać z Rosją ponad głowami głów państw Unii Europejskiej. Wiadomo bowiem, że przynajmniej niektóre z tych państw i przynajmniej w niektórych obszarach niekoniecznie chcą być pod ścisłą kuratelą USA. Wystarczy wspomnieć rozbieżności w kwestii restrykcji dla Iranu, które pojawiły się parę miesięcy temu (Niemcy czy Francja uważały ostrość USA w tej kwestii za błędną).
Drugie wydarzenie, o mniejszej oczywiście skali, to negatywne komentarze Trumpa pod adresem Rezerwy Federalnej. Fed to taki dziwny twór, który w pewnym sensie jest prywatny, w pewnym publiczny czy też "państwowy", w jeszcze innym ma być "niezależny" od polityki, a w każdym razie od polityków. W oficjalnym dyskursie nie wypada prezydentom komentować, w szczególności krytykować działań Fed. Trump tymczasem narzekał na politykę podwyżek stóp, nadając temu wymowę mniej więcej taką: gdy tylko nam (prezydenckiej administracji z jej polityką, w której protekcjonizm miesza się z odgrzewaniem haseł reaganowskich) zaczyna coś wychodzić, oni biorą się za podwyżki, za zacieśnianie polityki. Ale oczywiście, dodał Trump, Powell jest w porządku i jako prezydent nie mam zamiaru ingerować w działania Fed. Niech robią to, co słuszne.
Fed może rzeczywiście robić, co chce, niemniej słowa Trumpa osłabiły dolara. W czwartek najpierw wykres pary zszedł do ok. 1,1575, a potem zawrócił. To osłabienie waluty USA rozpoczęło się po danych makro, które były niezłe, ale też na niezłe czekano, więc rynek "sprzedał fakty". Dodatkowym impulsem, który gwałtownie przesunął kurs z 1,16 do 1,1675, były właśnie słowa Trumpa.
Kierunek ten kontynuowany był w piątek, tak więc tydzień dopalił się przy 1,1720 - 1,1735 (mniej więcej). Znamienne jednak, że to pik mimo wszystko niższy niż ten z 17 lipca, a tamten był poniżej wcześniejszego maksimum, rozegranego przy 1,1790. Znowuż w czerwcu mieliśmy 1,1850. Wygląda to tak, jakby piłka była mimo wszystko bardziej po stronie dolara. Nie należy jednak z takim oglądem spraw przesadzać, bo równie dobrze można się doszukać dowodów na odwrotną tezę, patrząc na dołki świec dziennych z maja, czerwca i lipca. Ostatecznie obraz pozostaje konsolidacyjny: od 1,1515 do 1,1850. Co więcej, nawet wizja dwóch podwyżek stóp przez Fed w dalszej części roku jest już mocno wyceniona, a na trzy (czyli razem pięć) raczej nie liczymy. Zarazem powoli, powoli, ale nieubłaganie zbliżają się jakieś formy zacieśnienia w Eurolandzie: ograniczenie i zamknięcie QE, a potem ("po lecie 2019") podwyżki stóp.
Od 2008 roku dolar mimo wszystko zyskiwał. Można wytyczyć linię trendu po malejących maksimach. U progu 2018 wieszczyliśmy jej potwierdzenie na wiosnę - i tak się stało. Szybko jednak zauważyliśmy też i to, że rejon 1,15 powinien okazać się sensownym wsparciem, tak z powodu techniki, jak i fundamentów (polityka Fed i EBC). Tak rzeczywiście jest. Przy obecnych uwarunkowaniach możliwość popchnięcia trendu dalej, zejścia - jak kiedyś - do 1,05, jest mało prawdopodobna, a na pewno nieoczywista. Trumpowi to chyba pasuje, bo jako protekcjonista życzy sobie słabszego dolara. Pod koniec tygodnia w dość gołębi sposób wypowiedział się też Bullard z Fed, twierdząc, iż nie należy aż tak bardzo i szybko normalizować polityki, bo może to zagrozić odwróceniem krzywej dochodowości.
Perypetie PLN
Na USD/PLN można połączyć minima z maja, czerwca i lipca, by dostać linię zwyżkową. Zaczęła się ona w tym tygodniu potwierdzać, złoty stracił ładnych parę groszy do dolara - wykres przesunął się w kilka dni z 3,66 do 3,74. Ale w piątek przyszła korekta i trend osłabiania PLN stanął znów pod znakiem zapytania. Mamy teraz 3,68.
Oczywiście jeśli brać pod uwagę maksima z końca 2016, bliskie 4,30, to istnieje jeszcze dobra perspektywa dla tych, którzy liczą na spadek wartości PLN. To znaczy: perspektywa oparta o pogląd, iż zyski powinny zostać zrealizowane tak mocno, aż przywrócone zostaną dawne poziomy. W rzeczywistości zależy to jednak od eurodolara. Jeśli trend pro-dolarowy pęknie ostatecznie, jeżeli w przyszłości rzędu kilku- czy kilkunastu miesięcy euro zacznie zyskiwać do dolara, to USD/PLN pójdzie na południe. Na razie mamy konsolidację. Oczywiście czynnikiem osłabiającym PLN (ceteris paribus) jest polityka RPP, bardzo luźna, zwłaszcza na tle wielu innych państw - ale para dolar-złoty jest jednak zbyt mocno uzależniona od przełożeń z pary głównej.
Na euro-złotym w lipcu mieliśmy już wybicie powyżej 4,41, ale i zejście do 4,29. Mimo że w tym tygodniu zanotowano szczyt na 4,35, to jednak teraz mamy 4,3160. Trend zwyżkowy, podobny do tego na USD/PLN, wiosenno-letni, najpierw się potwierdził, ale potem rozpoczęła się walka o jego zanegowanie lub raczej rozmycie. Zresztą, na EUR/PLN skonsumowano od początku roku dużo większą część tego, co złoty zyskał w 2017 - niż na dolar-złotym. Przypomnijmy, że szczyty z końca 2016 to ok. 4,51.
Tomasz Witczak
FMC Management